Próba

piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział XIV


Rozdział XIV

Cierpienia młodego księcia




Alessio spojrzał na otaczające go zewsząd drzewka cyprysowe i barwne kwiaty mirtów, których  upojna woń napełniała jego nozdrza uczuciem rozkoszy. Do kształtnych uszu dobiegała przyjemna melodia ptasich treli, a spod ciemnej czupryny niesfornie rozwianych włosów, wyłaniało się przejrzyste, lazurowe niebo. 
„Wymarzony dzień na szkicowanie” – pomyślał młodzieniec, usiadłszy na jednej z drewnianych ławeczek w parku.
Starszy z książąt Jabłonowskich wyciągnął z kiszeni niewielki kajet oraz rysik, po czym zabrał się za kreślenie krajobrazu z widokiem na pałacowe wzgórze. Zamaszyste ruchy dłoni świadczyły o jego zaangażowaniu w wierne odzwierciedlenie piękna natury. Śnieżnobiała kartka zaczęła wypełniać się szkicami różnorodnych  roślin oraz zarysem niewielkiego pagórku, u którego szczytu wznosiły się fundamenty pałacu.
Jednakże czuł, że to jeszcze nie jest wszystko, co chciał wyrazić w swoim dziele. Wciąż czegoś mu brakowało. Jeziorka? Groty? Może oswojonych wiewiórek, które karmili spacerowicze?
 „Ludzie…” – szepnął jakiś wewnętrzny głos. – „Mój obraz jest niczym bez prawdziwego piękna, które kryje się w ludzkim sercu.”
Młody książę zaczął przyglądać się spacerowiczom w Giardino di Boboli. Niedaleko jego ławki stała młoda kobieta z kilkuletnim synkiem, który karmił nad jeziorem białe łabędzie. Radosna twarz owej damy wydała się Alessio tak piękna, iż mogłaby należeć do anioła. Bowiem dostrzegał w niej prawdziwą miłość i troskę, które cechują opiekuńcze matki.
 Zobaczywszy tę scenę, młodzieniec, przypomniał sobie jak to w dzieciństwie wraz z mamą bardzo często chadzał na spacery do parku. Mający wówczas siedem lat, Alessio, już wtedy odznaczał się niezwykłą wrażliwością na piękno natury. Chłopiec uwielbiał przyglądać się parkowym zwierzętom, karmił zlatujące się gołębie albo szkicował w zaciszu kontury wiekowych cyprysów. Choć żył we własnym świecie marzeń, zawsze towarzyszyła mu matka. Doświadczona przez los kobieta odnajdywała swoją jedyną pociechę w opiece nad ukochanym synkiem. Ileż ona przeszła będąc żoną księcia Henryka Jabłonowskiego. Nie było nocy, aby nie wylewała łez nad losem męża i tylko głęboka wiara dodawała jej sił w wychowaniu syna. Alessio był świadomy tego, co przeżywała jego matka i nieraz zadawał sobie pytanie, co by się stało, gdyby urodził się o cztery lata wcześniej.
Bowiem, początkowo małżeństwo Henryka i Vittorii Castellani, bo tak nazywała się matka młodego księcia, było bardzo udane. Jabłonowski rozpieszczał swoją żonę pięknymi prezentami i podróżami po odległych krajach. Jednak do pełni szczęścia brakowało mu upragnionego dziecka. Po czterech latach bezskutecznych starań, Henryk stał się drażliwy dla Vittorii. Codziennie bił żonę i kłócił się z nią o byle błahostkę. Mężczyzna tak bardzo pragnął dziedzica swojej fortuny, że nie wahał się dopuścić do zdrady. Sprowadzał do ich posiadłości we Włoszech panny lekkich obyczajów i stał się częstym gościem burdeli. W końcu zdecydował się opuścić żonę. Wyjechał do Anglii, gdzie wówczas bywał na królewskim dworze jego młodszy brat  Antoni, który przybrał tam francuską nazwę swojego imienia - Antoine. Henryk uczestniczył  z nim w hucznych przyjęciach oraz miał okazje do nawiązywania znajomości. Tak oto poznał Giselle d’Ornaicoix; śliczną, rudowłosą hrabiankę o francuskim pochodzeniu. Zauroczony nią Henryk zapragnął, by kobieta została jego żoną i natychmiast wysłał Vittorii pozew o rozwód. Jednakże bardzo się zdziwił, gdy w odpowiedzi dostał list żony, w którym opuszczona przez niego kobieta zawiadomiła go o ciąży. Cóż miał zrobić? Wrócić do niej, do upragnionego dziecka, które nosiła pod sercem czy rozwieść się i ożenić z Giselle, która również stała się brzemienną? Postanowił skończyć swoje pierwsze małżeństwo, lecz obiecał Vittorii płacić alimenty i uczynić dziecko dziedzicem majątku Jabłonowskich. Pół roku po przyjściu na świat Alessandro, Giselle powiła jego przyrodniego brata, Maximiliena. Książę pokochał całym sercem również swoje drugie dziecko, dlatego uczynił ich obu spadkobiercami rodzinnej fortuny. Jednakże szczęcie Henryka i Giselle także nie trwało długo. Po dwóch latach mężczyzna rozwiódł się z dugą żoną i powrócił do cielesnych uciech w domach publicznych. Zrozpaczone żony postanowiły ukryć fakt, że ich dzieci są synami cieszącego się złą sławą księcia, dlatego nadały pociechom inne imiona i nazwiska. Tak oto Alessandro przybrał imię Alessio oraz panieńskie nazwisko matki – Castellani, a Maximillien został przemianowany na Maxime’a Pommierskiego. Słowo ,,pomme’’ tłumaczy się z  francuskiego ,,jabłko’’. Giselle nie dała dziecku swoje panieńskie nazwisko, gdyż cztery lata po rozwodzie wyszła ponownie za mąż za monsieur Villeau, któremu musiała wyjawić jakieś nazwisko swojego pierwszego męża, by nie mówiono, że Maxime jest bękartem.
Alessio dużo rozmyślał nad tą gorzką prawdą. Znienawidził swojego ojca, do którego przyjeżdżał z przyrodnim bratem na święta i wakacje do Warszawy lub Nowej Jabłoni – rodowej posiadłości książąt Jabłonowskich nieopodal Wilna. Alessio, jako starszy syn, był forowany przez ojca i niejednokrotnie popadał przez to w konflikt z młodszym Maxime’em.  Jednakże przez swoją wrażliwość i spokojny charakter, nie mógł wyjść obronną ręką w kłótniach z bratem. Maxime odznaczał się bowiem niezwykłą inteligencją i sprytem. Młodszy z książąt Jabłonowskich  zawsze był lepszy od starszego brata we wszystkich dziedzinach nauk. Posiadał niezwykłą łatwość w przyswajaniu wiedzy; niewielkim wysiłkiem zdobywał najlepsze stopnie w elitarnej szkole, do której uczęszczał w Paryżu, a także opanował mistrzowsko grę w szachy i pięć języków. Chwalony przez wszystkich w swoim otoczeniu, zdobył także podziw u ojca, przez co nieraz był stawiany za wzór starszemu bratu. Konflikt pomiędzy przyrodnimi braćmi pogłębiał się coraz bardziej; młodzieńcy rywalizowali już nie tylko o względy ojca, ale także stawali we szranki w każdej sprawie, w której dałoby się wśród nich wyłonić zwycięzcę.
  Wtem, oczom Alessio, ukazała się niewielka łódka na jeziorze. Młody książę od razu rozpoznał siedzące w niej postacie. Roześmiana twarzyczka mademoiselle Eloise patrzyła zalotnie na wiosłującego młodzieńca, który zabawiał ją ciekawą pogawędką.
Alessio znów pomyślał o odwiecznej rywalizacji pomiędzy nim i Maxime’em. Nawet teraz, walcząc o względy panny de Saint-Blaune, muszą udowodnić który z nich jest godzien jej serca. Przez pierwsze dwa tygodnie lipca chłopak starał się ze wszystkich sił zwrócić na siebie uwagę Eloise. Alessio zabierał dziewczynę na przejażdżki powozem po okolicy, razem zwiedzali florenckie zabytki lub prowadzili żywą dyskusję na temat impresjonistycznych dzieł francuskich malarzy. Alessio zamierzał również sam namalować portret mademoiselle de Siant-Blaune, który mógłby jej wręczyć jako wyraz   uwielbienia i szczerej miłości. Był bowiem przekonany, że dziewczyna wybrała jego, gdyż nieraz powtarzała mu słodkie słowa zapewniające o jej uczuciu.
Jednak, gdy ujrzał Eloise z Maxime’em ze złości rzucił na świeżą zieleń trawy swój szkic i mocnym ruchem dłoni złamał rysik, którym kreślił rysunek.
„ Z Estelle było inaczej…” – pomyślał, przypomniawszy sobie scenę, gdy prawie pocałował hrabiankę de Lilas-Chavriere. Wówczas, wiedząc, iż jest ona przyjaciółką jego przyrodniego brata, postanowił zamknąć usta Estelle pocałunkiem, aby nie mogła już mówić nic pochlebnego na temat Maxime’a. Młodzieniec wiedział, że mógł swoim zachowaniem sprawić, aby młoda hrabianka zaczęła się nim interesować, a nawet może zakochać się. Dlaczego więc takie zachowanie nie wywołało żadnego efektu ze strony Eloise. Bowiem za każdym razem, gdy Alessio próbował odwrócić jej uwagę od postaci Maxime’a, dziewczyna nie ulegała jego pocałunkom, tylko głośno śmiejąc się zbywała młodzieńca i odchodziła w poszukiwaniu innej rozrywki.
Nagle, Alessio, zauważył postać hrabianki de Lilas-Chavriere. Estelle, która od dłuższego czasu obserwowała chłopaka z drugiego końca alei. Dziewczyna zarumieniła się lekko, gdy napotkała blado-błękitne spojrzenie młodego księcia.
 „Tylko jej tu brakowało…” – westchnął Alessio, gdy dziewczyna zaczęła podchodzić w jego stronę.


~*~


- Witaj, Alessio! – rzekła, a jej szmaragdowe oczy zabłysły niczym tysiące gwiazd na wieczornym niebie.
- Estelle… - Chłopak udał zaskoczenie. – Jakie miłe spotkanie – dodał, a na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.
,,Zapewne zobaczył już Maxime’a z Eloise ” – przeszło jej przez myśl, gdy zauważyła markotny uśmiech młodzieńca.
- Mamy dziś piękną pogodę, czyż nie? Wręcz idealną na spacer. Może przejdziemy się po parku? – zaproponowała Estelle, chcąc oderwać jego uwagę od niepotrzebnego frasunku.
- Tak, pogoda jest cudowna. Jednak, bez urazy, nie mam dziś nastroju na długie spacery…
- Rozumiem, więc może zatem… - Estelle chciała podsunąć młodemu księciu inny sposób na spędzenie tak uroczego dnia, lecz wtem oboje ujrzeli łódkę z Maxime’em i Elose, która podpłynęła w ich kierunku.
- Proszę, proszę… - zaśmiała się perliście Eloise. – A mówiłeś, że z nikim się nie spotykasz. Jestem pewna, że specjalnie przyszedłeś ze swoją petit ami do parku, aby wzbudzić we mnie zazdrość. To zdrada…
- Wiesz dobrze, droga Eloise, że Estelle jest  tak samo moją przyjaciółką, jak i Maxime’a. Równie dobrze mogłabyś go oskarżyć o jakąś zdradę, gdybyś spotkała ją w jego towarzystwie – odparł Alessio nieco zaskoczony słowami mademoiselle de Saint-Blaune.
- Jednak to nie mnie Eloise widzi w towarzystwie hrabianki de Lilas-Chavriere, a ciebie – wtrącił się Maxime.
- Zatem miłość jaką darzę panienkę zabrania mi spotykać się z przyjaciółmi?! – krzyknął Alessio w stronę Eloise, ignorując uwagę przyrodniego brata.
- Spokojnie, Alessio. Nikt ci nie zabrania spotykać się z mademoiselle Estelle. Jak chcesz możesz nawet się z nią ożenić… - odparła dziewczyna z przesadną słodyczą w głosie, jednak starszy z braci Jabłonowskich natychmiast przerwał jej wypowiedź.
- Eloise! Ja… ja naprawdę cię kocham, wiesz dobrze, że całe moje serce należy do ciebie.
- I dlatego spotykasz się z Estelle? – ripostował Maxime.
- Jak dobrze, że istnieją jeszcze tacy dżentelmeni, którzy potrafią wykazać się wiernością i prawdziwym przywiązaniem do mojej osoby. Cóż, drogi Alessio… Bardzo się tobą rozczarowałam – dodała na koniec Eloise i obojętna na rozpaczliwe słowa miłości z ust Alessio, odpłynęła z młodszym księciem Jabłonowskim w stronę wyspy na środku jeziora.
Chłopak stał przez chwilę nad srebrzystą taflą spienionej wody.  Drobne usta młodzieńca wymawiały po cichu jakieś urywane wyrazy, półsłówka aż w końcu jego coraz bardziej drżący głos przerodził się w spazmatyczny szloch.
- Alessio – szepnęła Estelle, która nie odzywała się do tej pory. Dziewczyna starając się zachować spokój, wysłuchiwała rozmowę pomiędzy starszym z książąt a jego przyrodnim bratem i panną de Saint-Blaune. – Alessio, to moja wina. Ja… ja nie chciałam, aby tak to się skończyło…
- Masz rację, mademoiselle Estelle! – przerwał jej gromkim głosem. Przestraszona hrabianka spojrzała na jego mokre od łez policzki, które szybko poruszały się z każdym wypowiedzianym słowem przez  zdenerwowanego młodzieńca. – Masz całkowitą rację, skończyło się. Moje wszelkie nadzieje… Wszystko! Wszystko, co naprawdę kochałem… Ona… - Jego głos znów przeszedł w szloch.
  Rzuciwszy dziewczynie przepełnione goryczą spojrzenie, Alessio pobiegł szybko w stronę wyjściowej bramy. Jego smukła sylwetka zniknęła młodej hrabiance tak szybko, jakby rozpłynęła się gdzieś w powietrzu.

~*~


Alessio biegł tak szybko, na ile pozwalały mu chwiejące się nogi. W jego umyśle snuł się obraz dumnej i bezwzględnej mademoselle  Eloise, która parę minut temu obwiniła go o niestałość w uczuciach.  Oczyma duszy widział też swojego przyrodniego brata. Przemądrzały młodzieniec, śmiejąc się histerycznie, coraz bliżej przysuwał się do panny de Saint-Blaune. Twarze młodych ludzi były z każdym oddechem bliżej, dopóki ich usta nie połączyły się w namiętnym pocałunku. Alessio wzdrygnął się na ową myśl i przyśpieszył bieg. Chciał coś krzyknąć, powiedzieć parę przekleństw pod adresem Maxime’a , lecz nie potrafił wydobyć z siebie nawet najcichszego głosu, który nie brzmiał by jak zawodzenie bezdomnego psa. Czuł, jak jego serce wpada w arytmię, a wielkie gorzkie łzy wlewają się do wszystkich szczelin  jego ciała. Obraz przed nim zamazywał się, nie widział dokąd biegnie. Jednak nie zatrzymywał się, tylko ciężko oddychając uciekał jak najdalej od Giardino di Boboli.
W końcu dotarł do komórki za willą Nicollini, gdzie mieścił się jego warsztat malarski. Chwyciwszy żelazną klamkę, otworzył energicznie drzwi i jeszcze z większą siłą zamknął je z głośnym trzaskiem. Przez jakiś czas wpatrywał się bezmyślnie w swoje obrazy; anielską twarz ukochanej matki, rozbawione oczy stryja, a nawet kasztanową czuprynę przyrodniego brata. Nagle zauważył obok drewnianego stołu jeszcze jeden obraz – niemalże ukończony portret Eloise de Saint- Blaune. Córka markiza patrzyła na niego przeszywającymi oczami w kształcie migdałów, a jej złociste loki unosiły się nad nią niby pod wpływem silnej wichury. Jej twarz, będąca niegdyś dla Alessio źródłem niespotykanego piękna i dobroci, w jednej chwili zaczęła mu przypominać rysy szkaradnej meduzy – mitologicznej postaci, która zamieniała swoje ofiary w kamień. Czy i on zmieniłby się w zimny głaz, gdyby nie owe wydarzenie w Giardino di Boboli? A Maxime? Czyż on już nie jest kamieniem, w który zmieniła go Eloise?
 „ Dlaczego wybrała właśnie jego?” – pomyślał Alessio, ochłonąwszy z emocji.  - ,,Wmawiając mi  niewierność, ona sama popełniła zdradę, oszukując nas obu” – ciągnął swoje rozważania, przeszywając spojrzeniem wizerunek panny de Saint-Blaune.
Jej wykrzywione w ironiczny uśmieszek usta były nie do zniesienia dla jego obolałych oczu. W przypływie nagłej złości zdjął płótno z ram i zaczął drzeć obraz z całą nienawiścią, jaką poczuł w sercu do mademoiselle Eloise. Kolorowe strzępki zaczęły fruwać po całym pomieszczeniu; wirowały jak w jakimś szalonym tańcu, po czym osiadały na zakurzonych półkach lub utonęły w puszkach z farbami.
Straciwszy siły, Alessio zamknął zmęczone oczy i opadł na wełniany koc. Nie chciało mu się spać, a  poczuł, że dopiero teraz ogarnął go spokój. Wyciszenie, którego tak bardzo teraz potrzebował  ukoiło jego obolałe serce i przywróciło równomierny oddech. Leżał tak przez jakiś czas, póki nie usłyszał za sobą głosu Estelle.
- Alessio! Wiem, że tam jesteś! Proszę, wybacz mi… – krzyczała młoda hrabianka, dobijając się do drewnianych drzwi.
- Estelle… - szepnął Alessio, a lśniące krople łez znów napełniły jego bladobłękitne oczy. – To ty mi wybacz. Jakim byłem głupcem… – odpowiedział jego zachrypnięty głos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz