Rozdział XIV
Cierpienia młodego księcia
Alessio spojrzał na otaczające go
zewsząd drzewka cyprysowe i barwne kwiaty mirtów, których upojna woń napełniała jego nozdrza uczuciem
rozkoszy. Do kształtnych uszu dobiegała przyjemna melodia ptasich treli, a spod
ciemnej czupryny niesfornie rozwianych włosów, wyłaniało się przejrzyste,
lazurowe niebo.
„Wymarzony dzień na szkicowanie”
– pomyślał młodzieniec, usiadłszy na jednej z drewnianych ławeczek w parku.
Starszy z książąt Jabłonowskich wyciągnął
z kiszeni niewielki kajet oraz rysik, po czym zabrał się za kreślenie
krajobrazu z widokiem na pałacowe wzgórze. Zamaszyste ruchy dłoni świadczyły o
jego zaangażowaniu w wierne odzwierciedlenie piękna natury. Śnieżnobiała kartka
zaczęła wypełniać się szkicami różnorodnych roślin oraz zarysem niewielkiego pagórku, u
którego szczytu wznosiły się fundamenty pałacu.
Jednakże czuł, że to jeszcze nie
jest wszystko, co chciał wyrazić w swoim dziele. Wciąż czegoś mu brakowało.
Jeziorka? Groty? Może oswojonych wiewiórek, które karmili spacerowicze?
„Ludzie…” – szepnął jakiś wewnętrzny głos. – „Mój
obraz jest niczym bez prawdziwego piękna, które kryje się w ludzkim sercu.”
Młody książę zaczął przyglądać
się spacerowiczom w Giardino di Boboli. Niedaleko jego ławki stała młoda kobieta
z kilkuletnim synkiem, który karmił nad jeziorem białe łabędzie. Radosna twarz
owej damy wydała się Alessio tak piękna, iż mogłaby należeć do anioła. Bowiem
dostrzegał w niej prawdziwą miłość i troskę, które cechują opiekuńcze matki.
Zobaczywszy tę scenę, młodzieniec, przypomniał
sobie jak to w dzieciństwie wraz z mamą bardzo często chadzał na spacery do
parku. Mający wówczas siedem lat, Alessio, już wtedy odznaczał się niezwykłą
wrażliwością na piękno natury. Chłopiec uwielbiał przyglądać się parkowym
zwierzętom, karmił zlatujące się gołębie albo szkicował w zaciszu kontury
wiekowych cyprysów. Choć żył we własnym świecie marzeń, zawsze towarzyszyła mu
matka. Doświadczona przez los kobieta odnajdywała swoją jedyną pociechę w
opiece nad ukochanym synkiem. Ileż ona przeszła będąc żoną księcia Henryka
Jabłonowskiego. Nie było nocy, aby nie wylewała łez nad losem męża i tylko
głęboka wiara dodawała jej sił w wychowaniu syna. Alessio był świadomy tego, co
przeżywała jego matka i nieraz zadawał sobie pytanie, co by się stało, gdyby
urodził się o cztery lata wcześniej.
Bowiem, początkowo małżeństwo
Henryka i Vittorii Castellani, bo tak nazywała się matka młodego księcia, było
bardzo udane. Jabłonowski rozpieszczał swoją żonę pięknymi prezentami i
podróżami po odległych krajach. Jednak do pełni szczęścia brakowało mu
upragnionego dziecka. Po czterech latach bezskutecznych starań, Henryk stał się
drażliwy dla Vittorii. Codziennie bił żonę i kłócił się z nią o byle błahostkę.
Mężczyzna tak bardzo pragnął dziedzica swojej fortuny, że nie wahał się
dopuścić do zdrady. Sprowadzał do ich posiadłości we Włoszech panny lekkich
obyczajów i stał się częstym gościem burdeli. W końcu zdecydował się opuścić
żonę. Wyjechał do Anglii, gdzie wówczas bywał na królewskim dworze jego młodszy
brat Antoni, który przybrał tam
francuską nazwę swojego imienia - Antoine. Henryk uczestniczył z nim w hucznych przyjęciach oraz miał okazje
do nawiązywania znajomości. Tak oto poznał Giselle d’Ornaicoix; śliczną,
rudowłosą hrabiankę o francuskim pochodzeniu. Zauroczony nią Henryk zapragnął,
by kobieta została jego żoną i natychmiast wysłał Vittorii pozew o rozwód.
Jednakże bardzo się zdziwił, gdy w odpowiedzi dostał list żony, w którym
opuszczona przez niego kobieta zawiadomiła go o ciąży. Cóż miał zrobić? Wrócić
do niej, do upragnionego dziecka, które nosiła pod sercem czy rozwieść się i
ożenić z Giselle, która również stała się brzemienną? Postanowił skończyć swoje
pierwsze małżeństwo, lecz obiecał Vittorii płacić alimenty i uczynić dziecko
dziedzicem majątku Jabłonowskich. Pół roku po przyjściu na świat Alessandro,
Giselle powiła jego przyrodniego brata, Maximiliena. Książę pokochał całym
sercem również swoje drugie dziecko, dlatego uczynił ich obu spadkobiercami
rodzinnej fortuny. Jednakże szczęcie Henryka i Giselle także nie trwało długo.
Po dwóch latach mężczyzna rozwiódł się z dugą żoną i powrócił do cielesnych
uciech w domach publicznych. Zrozpaczone żony postanowiły ukryć fakt, że ich
dzieci są synami cieszącego się złą sławą księcia, dlatego nadały pociechom
inne imiona i nazwiska. Tak oto Alessandro przybrał imię Alessio oraz
panieńskie nazwisko matki – Castellani, a Maximillien został przemianowany na
Maxime’a Pommierskiego. Słowo ,,pomme’’ tłumaczy się z francuskiego ,,jabłko’’. Giselle nie dała
dziecku swoje panieńskie nazwisko, gdyż cztery lata po rozwodzie wyszła ponownie
za mąż za monsieur Villeau, któremu musiała wyjawić jakieś nazwisko swojego
pierwszego męża, by nie mówiono, że Maxime jest bękartem.
Alessio dużo rozmyślał nad tą gorzką
prawdą. Znienawidził swojego ojca, do którego przyjeżdżał z przyrodnim bratem
na święta i wakacje do Warszawy lub Nowej Jabłoni – rodowej posiadłości książąt
Jabłonowskich nieopodal Wilna. Alessio, jako starszy syn, był forowany przez
ojca i niejednokrotnie popadał przez to w konflikt z młodszym Maxime’em. Jednakże przez swoją wrażliwość i spokojny
charakter, nie mógł wyjść obronną ręką w kłótniach z bratem. Maxime odznaczał
się bowiem niezwykłą inteligencją i sprytem. Młodszy z książąt Jabłonowskich zawsze był lepszy od starszego brata we
wszystkich dziedzinach nauk. Posiadał niezwykłą łatwość w przyswajaniu wiedzy;
niewielkim wysiłkiem zdobywał najlepsze stopnie w elitarnej szkole, do której
uczęszczał w Paryżu, a także opanował mistrzowsko grę w szachy i pięć języków.
Chwalony przez wszystkich w swoim otoczeniu, zdobył także podziw u ojca, przez
co nieraz był stawiany za wzór starszemu bratu. Konflikt pomiędzy przyrodnimi
braćmi pogłębiał się coraz bardziej; młodzieńcy rywalizowali już nie tylko o
względy ojca, ale także stawali we szranki w każdej sprawie, w której dałoby
się wśród nich wyłonić zwycięzcę.
Wtem, oczom Alessio, ukazała się niewielka łódka na jeziorze. Młody
książę od razu rozpoznał siedzące w niej postacie. Roześmiana twarzyczka
mademoiselle Eloise patrzyła zalotnie na wiosłującego młodzieńca, który zabawiał
ją ciekawą pogawędką.
Alessio znów pomyślał o odwiecznej
rywalizacji pomiędzy nim i Maxime’em. Nawet teraz, walcząc o względy panny de
Saint-Blaune, muszą udowodnić który z nich jest godzien jej serca. Przez
pierwsze dwa tygodnie lipca chłopak starał się ze wszystkich sił zwrócić na
siebie uwagę Eloise. Alessio zabierał dziewczynę na przejażdżki powozem po
okolicy, razem zwiedzali florenckie zabytki lub prowadzili żywą dyskusję na
temat impresjonistycznych dzieł francuskich malarzy. Alessio zamierzał również
sam namalować portret mademoiselle de Siant-Blaune, który mógłby jej wręczyć
jako wyraz uwielbienia i szczerej
miłości. Był bowiem przekonany, że dziewczyna wybrała jego, gdyż nieraz
powtarzała mu słodkie słowa zapewniające o jej uczuciu.
Jednak, gdy ujrzał Eloise z
Maxime’em ze złości rzucił na świeżą zieleń trawy swój szkic i mocnym ruchem
dłoni złamał rysik, którym kreślił rysunek.
„ Z Estelle było inaczej…” – pomyślał,
przypomniawszy sobie scenę, gdy prawie pocałował hrabiankę de Lilas-Chavriere.
Wówczas, wiedząc, iż jest ona przyjaciółką jego przyrodniego brata, postanowił
zamknąć usta Estelle pocałunkiem, aby nie mogła już mówić nic pochlebnego na
temat Maxime’a. Młodzieniec wiedział, że mógł swoim zachowaniem sprawić, aby
młoda hrabianka zaczęła się nim interesować, a nawet może zakochać się.
Dlaczego więc takie zachowanie nie wywołało żadnego efektu ze strony Eloise.
Bowiem za każdym razem, gdy Alessio próbował odwrócić jej uwagę od postaci
Maxime’a, dziewczyna nie ulegała jego pocałunkom, tylko głośno śmiejąc się
zbywała młodzieńca i odchodziła w poszukiwaniu innej rozrywki.
Nagle, Alessio, zauważył postać
hrabianki de Lilas-Chavriere. Estelle, która od dłuższego czasu obserwowała
chłopaka z drugiego końca alei. Dziewczyna zarumieniła się lekko, gdy napotkała
blado-błękitne spojrzenie młodego księcia.
„Tylko jej tu brakowało…” – westchnął Alessio,
gdy dziewczyna zaczęła podchodzić w jego stronę.
~*~
- Witaj, Alessio! – rzekła, a jej
szmaragdowe oczy zabłysły niczym tysiące gwiazd na wieczornym niebie.
- Estelle… - Chłopak udał
zaskoczenie. – Jakie miłe spotkanie – dodał, a na jego twarzy pojawił się
wymuszony uśmiech.
,,Zapewne zobaczył już Maxime’a z
Eloise ” – przeszło jej przez myśl, gdy zauważyła markotny uśmiech młodzieńca.
- Mamy dziś piękną pogodę, czyż
nie? Wręcz idealną na spacer. Może przejdziemy się po parku? – zaproponowała
Estelle, chcąc oderwać jego uwagę od niepotrzebnego frasunku.
- Tak, pogoda jest cudowna.
Jednak, bez urazy, nie mam dziś nastroju na długie spacery…
- Rozumiem, więc może zatem… -
Estelle chciała podsunąć młodemu księciu inny sposób na spędzenie tak uroczego
dnia, lecz wtem oboje ujrzeli łódkę z Maxime’em i Elose, która podpłynęła w ich
kierunku.
- Proszę, proszę… - zaśmiała się
perliście Eloise. – A mówiłeś, że z nikim się nie spotykasz. Jestem pewna, że
specjalnie przyszedłeś ze swoją petit ami do parku, aby wzbudzić we mnie
zazdrość. To zdrada…
- Wiesz dobrze, droga Eloise, że
Estelle jest tak samo moją przyjaciółką,
jak i Maxime’a. Równie dobrze mogłabyś go oskarżyć o jakąś zdradę, gdybyś
spotkała ją w jego towarzystwie – odparł Alessio nieco zaskoczony słowami
mademoiselle de Saint-Blaune.
- Jednak to nie mnie Eloise widzi
w towarzystwie hrabianki de Lilas-Chavriere, a ciebie – wtrącił się Maxime.
- Zatem miłość jaką darzę
panienkę zabrania mi spotykać się z przyjaciółmi?! – krzyknął Alessio w stronę
Eloise, ignorując uwagę przyrodniego brata.
- Spokojnie, Alessio. Nikt ci nie
zabrania spotykać się z mademoiselle Estelle. Jak chcesz możesz nawet się z nią
ożenić… - odparła dziewczyna z przesadną słodyczą w głosie, jednak starszy z
braci Jabłonowskich natychmiast przerwał jej wypowiedź.
- Eloise! Ja… ja naprawdę cię
kocham, wiesz dobrze, że całe moje serce należy do ciebie.
- I dlatego spotykasz się z
Estelle? – ripostował Maxime.
- Jak dobrze, że istnieją jeszcze
tacy dżentelmeni, którzy potrafią wykazać się wiernością i prawdziwym
przywiązaniem do mojej osoby. Cóż, drogi Alessio… Bardzo się tobą rozczarowałam
– dodała na koniec Eloise i obojętna na rozpaczliwe słowa miłości z ust
Alessio, odpłynęła z młodszym księciem Jabłonowskim w stronę wyspy na środku
jeziora.
Chłopak stał przez chwilę nad
srebrzystą taflą spienionej wody. Drobne
usta młodzieńca wymawiały po cichu jakieś urywane wyrazy, półsłówka aż w końcu
jego coraz bardziej drżący głos przerodził się w spazmatyczny szloch.
- Alessio – szepnęła Estelle,
która nie odzywała się do tej pory. Dziewczyna starając się zachować spokój, wysłuchiwała
rozmowę pomiędzy starszym z książąt a jego przyrodnim bratem i panną de
Saint-Blaune. – Alessio, to moja wina. Ja… ja nie chciałam, aby tak to się
skończyło…
- Masz rację, mademoiselle
Estelle! – przerwał jej gromkim głosem. Przestraszona hrabianka spojrzała na
jego mokre od łez policzki, które szybko poruszały się z każdym wypowiedzianym słowem
przez zdenerwowanego młodzieńca. – Masz
całkowitą rację, skończyło się. Moje wszelkie nadzieje… Wszystko! Wszystko, co
naprawdę kochałem… Ona… - Jego głos znów przeszedł w szloch.
Rzuciwszy dziewczynie przepełnione goryczą spojrzenie, Alessio pobiegł
szybko w stronę wyjściowej bramy. Jego smukła sylwetka zniknęła młodej
hrabiance tak szybko, jakby rozpłynęła się gdzieś w powietrzu.
Alessio biegł tak szybko, na ile
pozwalały mu chwiejące się nogi. W jego umyśle snuł się obraz dumnej i
bezwzględnej mademoselle Eloise, która
parę minut temu obwiniła go o niestałość w uczuciach. Oczyma duszy widział też swojego przyrodniego
brata. Przemądrzały młodzieniec, śmiejąc się histerycznie, coraz bliżej przysuwał
się do panny de Saint-Blaune. Twarze młodych ludzi były z każdym oddechem
bliżej, dopóki ich usta nie połączyły się w namiętnym pocałunku. Alessio
wzdrygnął się na ową myśl i przyśpieszył bieg. Chciał coś krzyknąć, powiedzieć
parę przekleństw pod adresem Maxime’a , lecz nie potrafił wydobyć z siebie
nawet najcichszego głosu, który nie brzmiał by jak zawodzenie bezdomnego psa.
Czuł, jak jego serce wpada w arytmię, a wielkie gorzkie łzy wlewają się do
wszystkich szczelin jego ciała. Obraz
przed nim zamazywał się, nie widział dokąd biegnie. Jednak nie zatrzymywał się,
tylko ciężko oddychając uciekał jak najdalej od Giardino di Boboli.
W końcu dotarł do komórki za
willą Nicollini, gdzie mieścił się jego warsztat malarski. Chwyciwszy żelazną
klamkę, otworzył energicznie drzwi i jeszcze z większą siłą zamknął je z
głośnym trzaskiem. Przez jakiś czas wpatrywał się bezmyślnie w swoje obrazy;
anielską twarz ukochanej matki, rozbawione oczy stryja, a nawet kasztanową
czuprynę przyrodniego brata. Nagle zauważył obok drewnianego stołu jeszcze
jeden obraz – niemalże ukończony portret Eloise de Saint- Blaune. Córka markiza
patrzyła na niego przeszywającymi oczami w kształcie migdałów, a jej złociste
loki unosiły się nad nią niby pod wpływem silnej wichury. Jej twarz, będąca
niegdyś dla Alessio źródłem niespotykanego piękna i dobroci, w jednej chwili
zaczęła mu przypominać rysy szkaradnej meduzy – mitologicznej postaci, która
zamieniała swoje ofiary w kamień. Czy i on zmieniłby się w zimny głaz, gdyby nie
owe wydarzenie w Giardino di Boboli? A Maxime? Czyż on już nie jest kamieniem,
w który zmieniła go Eloise?
„ Dlaczego wybrała właśnie jego?” – pomyślał
Alessio, ochłonąwszy z emocji. - ,,Wmawiając
mi niewierność, ona sama popełniła
zdradę, oszukując nas obu” – ciągnął swoje rozważania, przeszywając spojrzeniem
wizerunek panny de Saint-Blaune.
Jej wykrzywione w ironiczny
uśmieszek usta były nie do zniesienia dla jego obolałych oczu. W przypływie
nagłej złości zdjął płótno z ram i zaczął drzeć obraz z całą nienawiścią, jaką
poczuł w sercu do mademoiselle Eloise. Kolorowe strzępki zaczęły fruwać po
całym pomieszczeniu; wirowały jak w jakimś szalonym tańcu, po czym osiadały na
zakurzonych półkach lub utonęły w puszkach z farbami.
Straciwszy siły, Alessio zamknął
zmęczone oczy i opadł na wełniany koc. Nie chciało mu się spać, a poczuł, że dopiero teraz ogarnął go spokój.
Wyciszenie, którego tak bardzo teraz potrzebował ukoiło jego obolałe serce i przywróciło
równomierny oddech. Leżał tak przez jakiś czas, póki nie usłyszał za sobą głosu
Estelle.
- Alessio! Wiem, że tam jesteś!
Proszę, wybacz mi… – krzyczała młoda hrabianka, dobijając się do drewnianych
drzwi.
- Estelle… - szepnął Alessio, a
lśniące krople łez znów napełniły jego bladobłękitne oczy. – To ty mi wybacz.
Jakim byłem głupcem… – odpowiedział jego zachrypnięty głos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz