Rozdział III
Nad morzem
Spacer,
brzegiem piaszczystej plaży, był jedną z najprzyjemniejszych form spędzania
czasu podczas minionych wakacji w Barcelonie. Czułam się wolna, niczym ptak,
gdy ciepłe promyki słońca delikatnie łaskotały moją twarz, a porywisty wiatr targał
miodowe kosmyki włosów. Zewsząd dobiegał szum fal morskich, które pieniły się,
obmywając moje bose stopy. Nad głową fruwały mewy, a w powietrzu unosił się
zapach wypatroszonych ryb. Tuż obok znajdował port z licznymi kramami, gdzie
miejscowi rybacy zachęcali do kupna swoich połowów i tradycyjnych specjałów.
Każdego dnia, koło południa, madame Lechamps kazała mi zakupić parę świeżych
makreli, aby kucharki przygotowały z nich obiad.
Bardzo lubiłam
te codzienne spacery do portu. Z zainteresowaniem przypatrywałam się ogromnym
statkom, które cumowały przy drewnianym molo z moim ulubionym stoiskiem rybnym.
W dzieciństwie nie raz marzyłam, aby wyruszyć w podróż na pokładzie pirackiego
okrętu. Ileż razy bawiłam się z Maxime’em i Louisem w nieustraszonych poszukiwaczy
skarbów. Przemierzając ogrodowy staw, na chwiejnej tratwie, darliśmy gardła
śpiewając marynarskie szanty i pijąc sok porzeczkowy, który zastępował rum.
Nasza nieustraszona załoga miała wiele przygód, ale i tarapatów. Do dziś
pamiętam, jak naraziliśmy się, mojej ciotce, po przekopaniu jej wszystkich
rabatek. Jeszcze teraz czuję na sobie przeszywające spojrzenie jej oczu oraz
siniaki po zadanych klapsach.
- Panno
Estelle! – zza pleców dobiegł mnie głos Marielle, gdy, rozmarzona, wpatrywałam
się w jeden z tankowców. Właśnie załadowano na niego dostawę węgla, a jakiś
mały, siwy człowieczek w uniformie, krzyczał coś do marynarzy, który niebawem
mieli odpłynąć.
To była połowa października, miesiąc po moim
przyjeździe do Barcelony. Słońce wciąż ogrzewało swym blaskiem jak w sierpniu,
a roślinność pozostawała żywo-zielona. Był wymarzony dzień na plażowanie. Gdy
zakupiłam, według codziennego zwyczaju, ryby, udałam się wraz z Marielle i Eugene’em Darteaux nad morze. Na początku spacerowaliśmy
wzdłuż molo, ale potem panna Lechamps zaczęła nalegać, żebyśmy poszukali z nią
muszelek na plaży.
- Panno
Estelle! – powtórzyła Marielle. – A wspominałam, że chciałabym zrobić z tych
muszelek nie tylko naszyjnik, ale także bransoletkę i kolczyki? Znam kobietę,
która potrafi wyczarować z kamieni prawdziwe jubilerskie arcydzieła. To proszę
sobie wyobrazić, co też ona zrobi z tych przepięknych porcelanowych muszli! –
zachwycała się piętnastoletnia panna, chowając swoje znaleziska do jedwabnej
sakiewki.
- Zapewne
powstanie z nich coś wspaniałego, panno Leschamps – potwierdziłam, skinieniem
głowy, jednakże nie podzielałam jej entuzjazmu. Cóż można zrobić z zaledwie
trzech muszelek i to bardzo niewielkich rozmiarów. Aby spełnić oczekiwania
Marielle, musiałybyśmy znaleźć o wiele więcej tych morskich skarbów.
Podczas tej
zabawy nie towarzyszył nam monsieur Darteaux. Młodzieniec postanowił w tym
czasie odpocząć na piaszczystej wydmie. Rozłożył koc, który zabrała ze sobą
Marielle i pogrążył się w lekturze. Z
przyjemnością przyłączyłabym się do niego i zapytała o czytaną przez niego
książkę, jednak panna Lechamps znów mnie zagadnęła.
- Mademoiselle
Estelle, czy mogłabym wejść do wody?
Tutaj, na plaży, nie ma wystarczającej ilości muszelek na moją biżuterię.
- Obawiam się,
że nie jest to najlepszy pomysł, panienko Leschamps… - odparłam stanowczo. - Wybierając
się na spacer nie brałyśmy pod uwagę możliwość kąpieli w morzu. Nie zabrałyśmy
stosownych kostiumów na przebranie.
- Tak pięknie
proszę, panno de Lilas-Chavriere! Tylko zamoczę nogi przy brzegu. Zapewne
spienione fale kryją wiele pięknych muszli. Tam woda jest jeszcze płytka i nie
będę musiała się zanurzać…
- Nie wiem,
czy to dobry pomysł… Madame Leschamps gniewałaby się, gdybym…
- Maman się o
niczym nie dowie! – przerwała mi natychmiast Marielle! Tyle młodych panien
szuka morskich skarbów przy brzegu! Ja też chciałabym znaleźć coś pięknego!
Niech mademoiselle mnie nie przekonuje, że takie postępowanie mi nie przystoi!
Wszak to tylko niewinne odsłonięcie kostek…
- Cóż, chyba nie
mam innego wyjścia. Panienka nie da mi spokoju, pókim się nie zgodzę –
westchnęłam. – Będę uważnie pilnować panienki!
- Dziękuję! –
rzuciła mi się na szyję rudowłosa istotka. Natychmiast zdjęła pantofle i
jedwabne pończochy. Chwała Bogu na plaży byłyśmy tylko my obie i Eugene, który
w znacznej odległości od nas, czytał książkę.
- A może panna
Estelle przyłączy się do mnie? – spytała Marielle, brodząc po kostki w
lazurowej wodzie.
- Nie, postoję
albo wezmę koc od panienki kuzyna i…
- To nie jest
mój kuzyn! – zaśmiała się Marielle, ukazując równiutki rząd zębów. – W prawdzie
zwracam się do madame Darteaux, ma tante*, ale nie łączy nas żadne pokrewieństwo.
Choć znamy się z Eugene od dziecka i z pewnością spodobało by mu się, gdybym
nazwała go swoim kuzynem.
- Przepraszam,
nie wiedziałam…
- Nic nie
szkodzi, wiele osób uważa nas za kuzynostwo, a jeszcze więcej za narzeczonych.
Czyż to nie zabawne, panno Estelle? – zaśmiała się ponownie Marielle.
- Skoro tak
mademoiselle uważa… - nieznaczny uśmiech przemknął po mojej twarzy. – Proszę
się nie oddalać, tylko pójdę po koc i zaraz wracam.
Wtem
uświadomiłam sobie coś bardzo dziwnego. Otóż czyż to nie ciekawy zbieg okoliczności,
iż poznałam pannę Leschamps i monsieur Darteaux? Ich imiona Marie i Eugene
rozpoczynały się od tych samych liter, co moje i młodszego z braci
Jabłonowskich. Jednak, jak gdyby tego było mało, doznałam olśnienie, że polskie
odpowiedniki ich imion, czyli Maria i Eugeniusz, są powiązane z ludźmi, których
oboje, ja i Maxime, darzyliśmy uczuciem.
Imię, Eugene,
nasunęło mi na myśl wspomnienie mojego dawnego przyjaciela – Eugeniusza
Kropika. Był, rok ode mnie młodszym, dzieciakiem z wsi Makowiny, w której
spędziłam swoje dzieciństwo, zanim dowiedziałam się, że jestem hrabianką.
Wówczas, jako biedna pastereczka owiec,
spędzałam całe popołudnia na pastwisku, gdzie czas umilał mi mały Gienek
Kropik. Chudy pastuszek z odstającymi uszami i piegami na nosie, posiadał
drewnianą fujarkę. Był bardzo dumny, gdyż sam ją wyciosał, ale bardziej rozpierała
go satysfakcja, że umiał coś na niej zagrać. Na początku bardzo przeszkadzało
mi jego towarzystwo. Nigdy za dużo się nie odzywał, a tylko cały czas dmuchał w
swoją fujarkę. Przeraźliwe piski straszyły mi owieczki. Biedne, płochliwe
stworzonka. Uciekły mi do pobliskiego lasu. A to wszystko przez tego
piegowatego hultaja! Jednak później melodia fujarki stała się łagodniejsza i
prawie nie zawierała fałszywych nut. Polubiłam wypasy owiec w towarzystwie
Gienka. Tak bardzo, że mając osiem lat zapragnęłam, by zawsze towarzyszył mi
grając, na swej fujarce, smętne pasterskie melodie.
Jednak los chciał inaczej. Przyszła bardzo
sroga zima, a wraz z nią pół wioski umarło z głodu i zimna. Słyszałam, że
siedmioletni wówczas Gienek, także zamarzł na śmierć. Podobno wybrał się nad
rzekę, by złowić parę ryb dla głodującej rodziny. Pech chciał, że lód nie był
wystarczająco gruby i biedaczek wpadł to rzeki. Nigdy już potem nie spotkałam
Eugeniusza. Nie wiem, jak było naprawdę. Jego rodziców i czworo rodzeństwa
zabrała epidemia cholery, która również tamtej zimy nawiedziła naszą wioskę.
Cudem uszłam życiem z moją przybraną matką i
trójką przybranego rodzeństwa. Straciłam wtedy jedynego ojca, jakiego
znałam i najmłodszego brata. Choć, nigdy nie byli ze mną spokrewnieni , kochałam
ich całym sercem i do dziś żywię o nich pamięć. Eugeniusz też ma tam swoje
specjalne miejsce. O nim także nigdy nie zapomnę. Jego odstające uszka i
piegowaty nosek wciąż stoją mi przed oczami. Choć widzę go przez mgłę i prawie
nie pamiętam rysów twarzy, mam świadomość, że był i ciągle gdzieś tam krąży w
moim umyśle. Czy go kochałam? Z pewnością nie, nie mogłam, w wieku czterech lat
przysięgłam miłość komu innemu i nie był to wspomniany przeze mnie wcześniej
syn barona – Xavier Gajecki. Lecz nie o
tym teraz mi rozważać…
Powróćmy teraz
do postaci panny Marie Danielle
Leschamps i jej odpowiedniczki Marii. Kim była ta mademoiselle, która
potrafiła rozkochała w sobie księcia
Jabłonowskiego? Ta historia to kolejny sekret Maxime’a, o którym nie powinnam była
nic wiedzieć. Jednak od czego są ciotki, które potrafią wydobyć z sąsiadów i takiego
typu informacje?
To było
upalne, lipcowe popołudnie anno domini 1908. Było to drugie lato, odkąd Maxime
przeniósł się na stałe do rezydencji ojca w Warszawie. W ciągu tych dwóch lat straciłam
zupełnie z nim kontakt. Ani razu nie otrzymałam od niego telegramu. Zapomniał
też o naszym zwyczaju wysyłania listów na urodziny. Nie miałam o nim żadnej
wiadomości. Owszem, bywał u matki w Paryżu, ale tylko na ferie zimowe, które ja
spędzałam u dziadka w Lilas*. Tak więc było to niemożliwe, abyśmy się spotkali.
A nawet, gdyby… Czyż nie zachowałby się tak, jak teraz? Przemilczałby moje
pozdrowienie, spojrzałby na mnie osowiałym wzrokiem i zwyczajnie poszedłby
dalej… Tak to byłoby bardzo do niego podobne, jednak zanim tak się stało, wciąż
żywiłam nadzieję, że pozostał tym samym miłym chłopcem z sąsiedztwa.
Tamtego
popołudnia odwiedziła moją ciotkę Giselle Villeau, matka Maxime’a. Przyszła
sama bez męża. Nie było z nią także córek i Drishki, nad czym bardzo
ubolewałam, bo w tym czasie oprócz nich nie miałam innych towarzyszy
zabaw. Nie mogłam też liczyć na mojego
drogiego przyjaciela Louisa, ponieważ wyjechał wtedy na wakacje do Włoch, gdzie mieszkał jego dziadek.
Wizyta madame
Villeau ucieszyła moją ciotkę, ale też napełniła pewną obawą. Sąsiadka jeszcze
nigdy nie odwiedziła jej, nie mając czegoś ważnego do przekazania. Matka
Maxime’a, która była skłonna do plotkowania i obmawiania innych, zawsze
śpieszyło do mojej ciotki ze świeżymi nowinkami na temat ich wspólnych
znajomych.
Już od progu
zachowanie pani Villeau bardzo zdziwiło moją ciotkę. Była cała w skowronkach i
z nadmierną słodyczą w głosie wylewnie powitała naszą służącą Monique, a
następnie samą madame D’Ardeagne.
- Ma cherie,
Mathilde! Jak dawno się nie widziałyśmy! To już chyba wieki temu, jak ostatni raz u ciebie byłam. A pomyśleć, że
jesteśmy sąsiadkami! Jak dobrze wyglądasz w tej sukni, moja droga. A jak
wyrosła twoja córka, Cornelie! Nie poznałam jej dzisiejszego ranka, gdy wracała
z lekcji baletu! Czyżby Jules był jeszcze w Londynie? Myślałam, że wakacje
spędza w rodzinnym domu…
Po uprzejmym,
ale bardziej lakonicznym powitaniu mojej ciotki, madame Villeau, weszła do
naszego salonu i zasiadła na kwiecistej sofie.
- A,
mademoiselle Estelle! – pisnęła radośnie na mój widok. – Jakże się miewa
panienka?
- Bardzo
dobrze, madame – odparłam krótko , chcąc jak najszybciej znaleźć się w
bawialni, do której trzeba było wejść przez salon.
- Bien*, a czy
wspominałam ci, że mojego syna dopadła najgorsza choroba tego świata? –
zachichotała cicho, mrużąc oczy. Był to ten sam, dobrze znany mi śmiech, który
odziedziczył po niej Maxime.
- Choroba? Co
też pani mówi!? Mon Dieu i to jeszcze panią śmieszy? – odezwała się moja
ciotka, wychodząc z kuchni.
Tuż obok niej
stanęła służąca Monique z serwisem do herbaty. Gdy trzydziestoletnia kobieta
przeszła koło mnie, by położyć naczynia na stole, zdążyła szepnąć mi na ucho,
że naszej sąsiadce chodzi zapewne o jakaś rodzinną przypadłość, zwaną epidemią
chorego umysłu, która objawia się spazmatycznym chichotem, co dało się zauważyć
na przykładzie madame Villeau. Ledwie powstrzymując się od śmiechu, zacisnęłam
wargi i zmarszczyłam nos.
- A tak,
choroba! – powtórzyła Giselle. – Czyż można znaleźć lekarstwo na miłość? –
zaśmiała się ponownie, tym razem nieco głośniej.
- O tym pani
mówi… Cóż, chyba muszę przyznać rację. A kim jest wybranka serca, jeśli mogę
spytać? – podchwyciła ciocia Mathilde.
- Nazywa się
Maria Lubomirska.. Och, chyba nie powinnam była o tym mówić, obiecałam synowi.
Jednak, z drugiej strony, jak pięknie do mnie napisał o swoim wyznaniu miłosnym.
A brzmiało to tak: Najdroższa mamo, wszak obiecałem w dzieciństwie innej
pannie, że zostanie moją żoną, to jednak muszę ci się zwierzyć, iż zauroczyła
mnie…
- Zaraz,
zaraz! – przerwała ciotka. – Jakie jej nazwisko? Lubomirska? Z tych
Lubomirskich z Wilna? To księżniczka?
- Co też
sąsiadka sobie imaginuje? Jaka tam znowu księżniczka Lubomirska? – zarumieniła
się lekko Giselle, aczkolwiek, tylko ja to zauważyłam. Po czym znów się
zaśmiała, tylko nieco bardziej nerwowo.
Dopiero teraz,
powracając do tych wspomnień, rozumiem dlaczego. Skoro Maxime jest naprawdę
księciem Jabłonowskim to czemu nie miałby się wtedy zakochać w księżniczce?
Obecnie jego narzeczoną jest markiza de Saint-Blaune, także arystokratka.
Oto kolejna
ironia losu. Poznać ludzi, którzy stanowią doskonałą alegorię twojego życia.
Nagle, z
mojego świata przemyśleń i refleksji, wyrwał mnie głośny pisk panny Lechamps. W
obawie, że nie posłuchała mnie i zbyt oddaliła się od brzegu, natychmiast zaczęłam
biec w stronę miejsca, gdzie miała szukać muszelek.
Zaczęłam krzyczeć i nawoływać ją,
ale nikt mi nie odpowiadał. Morze było bardzo spokojne, złociste słońce zaczynało
chylić się ku zachodowi, zmieniając swoją barwę na krwistoczerwoną.
- Marielle!
Gdzie jesteś? Marielle! – krzyczałam coraz głośniej. W płucach brakowało mi
tchu. Byłam wykończono zbyt szybkim biegiem po piaszczystej plaży. Czułam uwierające
kamienie w butach. A kosmyki moich włosów całkiem wyfrunęły spod gładko
uczesanego koku. Teraz lepiły się do spoconego czoła i mokrych od łez
policzków.
- Marielle!
Mój głos zwabił Eugene’a. Gdy dowiedział
się, co się stało, natychmiast zaczął razem ze mną dalsze poszukiwania panny
Leschamps. Obawiając się najgorszego, Eugene postanowił, że wskoczy do morza.
Lecz, gdy już nachylał się do
zanurkowania wśród spienionych fal, gdzieś zza skał usłyszałam perlisty śmiech panny
Marielle Lechamps.
- Cóż za
odwaga! - Klasnęła w dłonie, widząc Eugene’a, który lada chwila wskoczyłby do
wody.
- Przez cały ukrywałaś
się tutaj? – Spojrzałam zza skałę.
Moja
podopieczna zrobiła sobie całkiem przytulne legowisko ze połamanych masztów i
starych żagli. Znalazłam tam też jej kapelusz oraz koronkowe pończochy. Jednak
mojej uwadze nie uszedł jeszcze jeden przedmiot - bransoletka. Była bardzo ładna, srebrna, oprócz muszelek były w niej także zatopione bursztyny.
- Skąd to
masz? – spytałam ją.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała.
- I jak ty wyglądasz?
Dopiero teraz zauważyłam,
że jej sukienka jest wilgotna i lekko zmierzwiona. Podejrzewałam, że panna
Marielle wbrew mojemu zakazowi weszła nieco dalej w głąb morza i znalazła tam bransoletkę,
którą wcześniej zgubiła jakaś dama.
- Ale musisz
przyznać, panno Estelle, że jest to
najpiękniejsza bransoletka, jaką kiedykolwiek widziałaś… - powiedziała
Marielle, po czym uśmiechnęła się słodko.
- Znalazłaś ją
w morzu?
- Lepiej!
Dostałam ją – odparła z dumą.
- Nie kłam,
dobrze wiem, że mnie nie posłuchałaś… Marielle, miałaś być przy brzegu!
- Panno
Estelle, ja naprawdę dostałam tę bransoletkę! – Dziewczyna zalała się łzami i
natychmiast rzuciła się w objęcia Eugene’a, który do tej pory nie komentował
zachowania swojej przyjaciółki.
- To czemu twoja
sukienka jest przemoczona?
- Eugene,
chodźmy już… - nalegała Marielle, patrząc błagalnie na monsieur Darteaux.
- Estelle, ona
wie, że źle zrobiła, to już się nie powtórzy, znam ją… - Eugene próbował ją
bronić.
Musiałam zaprzestać dalszym próbom
wyciągnięcia jakichkolwiek informacji od Marielle.
- No dobrze,
wracajmy… - skinęłam głową.
Gdy oddali się
o prawie pół metra, postanowiłam jeszcze raz zajrzeć do kryjówki panny
Marielle. Nie mogłam uwierzyć, że zrobiła coś takiego! Jak mogła nas tak
wystraszyć. Zatrzymując swój wzrok na spróchniałych, połamanych masztach i
płótnach, które niegdyś były dumnymi żaglami, zauważyłam ślady krwi.
Natychmiast zrozumiałam, że Marielle
musiała nie tyle wejść głębiej do morza, ale jeszcze się skaleczyła. To nie
mogła być duża rana, może ledwo zadrapanie… Czemu nic nie powiedziała? Na jej
dłoniach nie było ran… Czyżby coś ugryzło ją w kostkę u nogi? Ryba, a może…
wąż?
Nie chciałam
zwlekać ani chwili dłużej, pobiegłam w ich stronę. Po drodze minęła mnie
sylwetka młodzieńca, w którym rozpoznałam Ricarda. To ciekawe, że akurat tego
dnia też był w okolicach plaży. Niósł wędkę i parę ryb. Przynajmniej on miał
udany połów. Jego, w dalszym ciągu,
podejrzliwe spojrzenie przeszyło najmniejszą komórkę mojego ciała. Zaciekawiło
mnie jeszcze, dlaczego nie pomógł nam w
szukaniu Marielle. Skoro był na plaży, także musiał usłyszeć krzyk panny
Marielle.
~*~
Słowniczek
* tante - ciocia [fr]
* Lilas - a właściwie Les Lilas, niewielkie miasto należące do aglomeracji paryskiej we Francji. Uczyniłam z niej rodową siedzibę fikcyjnego, francuskiego rodu hrabiostwa de Lilas-Chavriere.
* bien - dobrze [fr]
[fr] - z języka francuskiego
_______________________________________________
Od Autorki
Jest! Rozdział III :) Przepraszam, że tyle to trwało. Niestety sesja nie daje żyć, zwłaszcza, że na I roku trzeba było zmierzyć się z 13 przedmiotami na zaliczenie z oceną ( w tym 7 egzaminów) :/ Nie wszystko poszło po mojej myśli, ale mam nadzieję, że będzie lepiej.
A Was zostawiam z nowym rozdziałem, jest długi, jak lubicie i na pewno nie ostatni. Bądźcie pewni, że nie zamierzam porzucić tego opowiadania. Nawet, gdy długo nie ma wpisów, ja wciąż myślę nad dalszą fabułą :)
Dziękuję za tyle odwiedzin i miłych komentarzy. Jesteście najlepsi ;*
Już myślałam, że porzuciłaś bloga. :)
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetna część! A ja właśnie piszę nowe opo o tematyce medycznej, więcej info w SPAM-ie.
Buźka. ;)
I ty wspominałaś o moich opisać. One nie dorastają do pięt twoim:)
OdpowiedzUsuńJak widzę mam dużo do nadrobienia. Jeśli dobrze widzę, piszesz już tom drugi. Z racji tego, że ostatnio mam dość mało czasu, troszeczkę mi to zajmie, ale mam zamiar przeczytać wszystko.
Tworzysz w swoim opowiadaniu niesamowitą atmosferę. Estell *nie wiem, czy dobrze napisałam* i jej wspomnienia, zwłaszcza te z jej dzieciństwa mną poruszyły. tym bardziej muszę przeczytać resztę. Po prostu muszę wiedzieć o niej więcej:)
Czekam na kolejne rozdziały, dodaję do obserwowanych i życzę weny.:)
Pozdrawiam.
I ty wspominałaś o moich opisać. One nie dorastają do pięt twoim:)
OdpowiedzUsuńJak widzę mam dużo do nadrobienia. Jeśli dobrze widzę, piszesz już tom drugi. Z racji tego, że ostatnio mam dość mało czasu, troszeczkę mi to zajmie, ale mam zamiar przeczytać wszystko.
Tworzysz w swoim opowiadaniu niesamowitą atmosferę. Estell *nie wiem, czy dobrze napisałam* i jej wspomnienia, zwłaszcza te z jej dzieciństwa mną poruszyły. tym bardziej muszę przeczytać resztę. Po prostu muszę wiedzieć o niej więcej:)
Czekam na kolejne rozdziały, dodaję do obserwowanych i życzę weny.:)
Pozdrawiam.
Witam :)
OdpowiedzUsuńWpadam, żeby podziękować za komentarz na moim blogu, wszystkie opinie są dla mnie niesamowicie ważne i cieszę się, że znalazłaś chwilę, by zatrzymać się akurat u mnie.
Choć blogów czytam mało, zdecydowanie za mało, to Twoim blogiem jestem jak najbardziej zainteresowania (dostałam ataku fangirl, kiedy zobaczyłam Birdsong w szablonie <3). Sądziłam, że fabuła będzie się opierać właśnie na wspomnianym serialu/książce (bo serial na podst. książki zrobiony, nie mylę się?), ale w sumie to nawet lepiej, że tworzysz własną historię! Oczywiście lecisz do moich obserwowanych i możesz się spodziewać, że gdy tylko nadrobię wszystkie rozdziały zaserwuję jeden długi i porządny komentarz pod najnowszym postem, a potem postaram się czytać i komentować regularnie. W końcu nadchodzi weekend, więc czas na czytanie na pewno znajdę.
Pozdrawiam serdecznie! :)
No, nie wierzyłam, że będę w stanie nadrobić wszystkie rozdziały w ciągu jednego dnia, ale okazało się, że wystarczyło porządnie przysiąść i voila. :)
OdpowiedzUsuńFabuła, którą kreujesz idealnie wpasowuje się w romans historyczny, więc to chyba dobrze, bo ten właśnie gatunek piszesz, nie? Wymyśliłaś bohaterom takie losy, że ja sama bym w życiu na nie nie wpadła. :) Nie wiem też, jak łapiesz się w tych wszystkich łączących je powiązaniach, bo ja przyznam, że kilka razy się pogubiłam, ale to chyba dlatego, że na początku strasznie szybko wprowadzałaś kolejne postaci. Tak więc jak dla mnie największym plusem tej historii jej dynamiczna, skomplikowana fabuła, w której nic nie jest do końca jasne, a wszystko możesz wyjaśnić w swoim czasie.
Nie przypadli mi to gustu natomiast Twoi bohaterowie i sposób, w jaki ich kreujesz. Wiesz, postacie można opisywać inaczej niż tylko kolorami oczy, włosów czy sylwetką. Chodzi mi o to, że kiedy pisałaś np. o Drishce, to ciągle powtarzałaś, że ma ona hebanowe włosy, a czytelnikowi wystarczy wspomnieć raz i potem powtórzyć za jakiś czas, np. za dwa rozdziały, a nie po trzy razy w tym samym. Słabo również zaznaczasz ich charaktery, wszyscy są do siebie tacy podobni, że praktycznie nie do odróżnienia. Praktycznie w ogóle nie mają swoich indywidualnych cech, ale to jest kwestia dopracowania, więc nie czuj się urażona moją krytyką, bo masz dobre podstawy, ale musisz nad nimi ciężko pracować.
Widzę, że teraz Estelle wkracza w nowy rozdział swojego życia - taka podróżniczka z niej, najpierw Polska, potem Francja, Włochy, a teraz Hiszpania, no no no, na stare lata będzie miała co wspominać. :) Podoba mi się sposób, w jaki kreujesz jej losy, nie ma tu zbyt długich przestojów, akcja cały czas posuwa się do przodu. To akurat lubię.
Zanim skończę chciałabym wspomnieć jeszcze o jednej sprawie - poprawność. Masz duże problemy z przecinkami, one dosłownie u Ciebie tańczą i śpiewają. Tekst jest dobrze przygotowany od strony researchu - ładnie kreujesz świat, widać po tekście, w jakich czasach dzieje się akcja, wplatasz opisy, które czasem są naprawdę udane i barwne, widzę u Ciebie ciągłą ewolucję stylu, który się zmienia na lepsze, ale niedbałość o poprawność wszystko niszczy, zupełnie tak, jakbyś publikowała kolejne rozdziały zaraz po ich napisaniu, bez przynajmniej dwukrotnego sprawdzenia. Naprawdę radziłabym nad tym popracować, bo tekst może wiele zyskać.
Tymczasem pozdrawiam i weny życzę. :)
Fajny blog i ciekawy wpis :)
OdpowiedzUsuńObserwuję i zapraszam do mnie: http://dawidkwiatkowski-opowiadanie.blogspot.com/2014/02/6-rozdzia-chwytaj-dzien-najbardziej-jak.html
A więc tak. Jest wielkaaaa i bardzo ważna sprawa, ze względu że pewna osoba poleciłam mi twojego bloga zechciała bym skromnie poprosić o pewną rzecz... Zaczynam prowadzić spis opowiadań i chciała bym aby ten blog został w nim umieszczony, więc jeżeli wyrażasz zgodę, to mogła byś wysłać wiadomość na ten e-mail: kathy.reen286@gmail.com?
OdpowiedzUsuńPóźniej również w e-mailu wyślę odpowiedź, w której będzie zawarte wszystko czego potrzebuję.
Niecierpliwie oczekuję na odpowiedź
Kathy
Jejku jak dawno tu nie byłam i przepraszam bardzo. Postaram się w najbliższym czasie wszystko nadrobić, narazie przeczytałam tylko ten rozdział i uświadomiłam sobie, że bardzo tęskniłam za Estelle. Uwielbiam ją coraz bardziej, to ciekawa osobowość a ty świetnie ją kreujesz. Brawo. Oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńostatnia-heretyczka u mnie rozdział 4.
Hej! Na ocenialni niebieskim-piorem.blogspot.com pojawiła się ocena Twojego bloga. Bardzo przepraszam za tak długi czas czekania!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Fajne , ciekawe ;d podoba mi sie :)
OdpowiedzUsuń